poniedziałek, 24 sierpnia 2015

niecodzienna niedziela



Dzisiejsza niedziela była pełna wydarzeń. Postanowiłam pojechać do rezerwatu przyrody Allpahuayo Mishana gdzie znajduje się las na białych piaskach występuje też wiele gatunków endemicznych. Bogactwo roślin i zwierząt przyciąga specjalistów i teren ten jest pod ochroną Uniwersytetu, nieustannie prowadzone są tu badania. Mój dzień zaczął się od godzinnej jazdy busem, w trakcie, której nieoczekiwanie kilkuletni maluch siedzący za mną zaczął haftować na całego. Pan kierowca tylko skomentował: Proszę Pani, jak widzi Pani, że będzie wymiotował to trzeba było powiedzieć mam woreczki. Jak wiadomo czas to pieniądz, więc nawet się nie zatrzymaliśmy a ja liczyłam minuty żeby wysiąść. W rezerwacie okazało się, że etatowy biolog i botanik akurat prowadzą prace badawcze w innym miejscu i wrócą za miesiąc… Ja nie chciałam chodzić sama po dżungli i przydzielono mi studenta ochrony środowiska piszącego licencjat na temat niebieskich motyli. Mój miły Pan przewodnik był mocno wczorajszy i idąc za nim po lesie czuło się, że było grubo dzień wcześniej.   






































Przechodziliśmy koło drzew(powyżej), które są schronieniem jadowitych węży- jednak nikogo nie było w „domu”. Napotkaliśmy kilka ropuszek w tym dwie jadowite, jak się okazało mój niezawodny przewodnik był nieustraszony i wszystko, co tylko się ruszało łapał i mi pokazywał- łącznie z jadowitymi ropuszkami.




Po kilkudniowej przechadzce czas było wracać.
Stoję na środku odludzia żadnych autobusów czy busów…. Nagle podjeżdża na motorze podstarzały policjant (opowiada znajomemu przez telefon, że znalazł „gringitę” (cudzoziemkę)). Pan należał do tych o raczej wypatrzonej moralności, a ja z niecierpliwością czekam na jakiś transport.
W końcu podjeżdża rozklekotany lokalny busik. A w nim czeka na mnie znów wesołe towarzystwo.  Dwóch mocno wstawionych śpiących panów, oprócz nich pełno ludzi. Na nasze nieszczęście jeden z panów się wyspał i zaczął to walić ręko w szybę, to głową, to trącać swojego śpiącego towarzysza- sytuacja raz rozbiła się przezabawna, to znowu zastawiałam się czy bez spięć dojedziemy do Iquitos. Udało się wszyscy cali i zdrowi dotarliśmy na miejsce.
A ja po krótkim odpoczynku z Gabi ruszyłam na naradę rodzinną do jednej z naszych rodzin. Kilka dni wcześniej wprowadziłyśmy u nich punktowy system oceny ich zachowania i pracy domowej i trzeba było to dokładnie omówić przy wszystkich członkach rodziny. W trakcie rozmowy podrośnięty kurczak biegał po salonie, ale zbytnio to nie dekoncentrowało. A ojciec rodziny doszedł do wniosku że takie spotkania powinny być co tydzień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz