wtorek, 30 czerwca 2015

Co mnie skłoniło do wolontariatu misyjnego?

Skąd wzięłam pomysł na wolontariat? 
Dlaczego wolontariat misyjny a nie świecki?
Dlaczego Peru? 
Dlaczego na tak krótko? 
Czy w tak krótkim czasie w ogóle można pomóc?

 Wolontariat chodził za mną od czasów liceum. Zawsze jakoś chodziły za mną kraje Ameryki Południowej- choć wtedy jeszcze nie mówiłam po hiszpańsku. Powód? Pomóc potrzebującym brzmi banalnie. Nie wiem jak bym miała powiedzieć całkiem szczerze, po prostu moje serce się tu zawsze wyrywało. Jako młodsza osoba zaliczyłam dwa nieudane podejścia do wyjazdu na wolontariat- jak to się mówi do 3razy sztuka. Teraz z perspektywy czasu cieszę się, że to się wcześniej nie udało. Teraz jestem dojrzalsza, staram się widzieć rzeczy i mój wolontariat z Bożej Perspektywy. Jak pragnienie na wolontariat misyjny odrodziło się we mnie pod koniec zeszłych wakacji postanowiłam na poważnie je rozważyć. Tu dużą pomocą i orędowniczką okazała się św.Rita (dając mi tym samym lekcję, że wstawiennictwo świętych nie jest tylko czczą gadaniną).
Co do formy... to chcę, będąc katoliczką robić to co robię nie dla tej czy innej fundacji ale dla Kościoła, i tym samym dawać świadectwo mojej wiary. Bóg nie powołuje nas do życia dla samych siebie tylko uczy nas miłości wykraczającej poza nas samych, co paradoksalnie daje nam spełnienie i radość.





Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
– (Mt 25,40)

 
....a dlaczego Peru? a dlaczego lubisz żółty ser?- Zawsze najbardziej mi Peru chodziło po głowie, a w momencie rozeznawania do jakiego kraju powinnam jechać ciągle pojawiały się informacje o Peru. Więc nie miałam co do tego wątpliwości.

Długość wolontariatu to najczęściej 3miesiące lub rok. Ja ze względu na niedokończone jeszcze studia psychologii wybrałam tę 3miesięczną opcję- tyle co moja przerwa wakacyjna. Jeśliby ktoś zapytał mnie, czy nie martwię się że nie wypocznę przed kolejnym rokiem akademickim, to odpowiedź brzmi: Nie. Odpoczynek nie oznacza nic nie robienie ale przełamanie rutyny, która nas może obciążyć i zmęczyć. Moja praca w Iquitos różni się bardzo od  mojego akademicko-pracującego rytmu. 

Czy w ogóle warto poświęcać się jeśli nie przyniesie to rezultatu? To przecież tylko 3miesiące!-
A skąd ja mam wiedzieć czy nie przyniesie skoro nie wiem, która informacja jest potrzebna dla danej osoby, żeby nastąpił przełom. Kropla drąży skałę i może informacje które będę dzieciom (w szczególności młodzieży) przekazywać od razu nie będą powodować widocznych zmian, co nie oznacza że zmiana nie zajdzie.

Kiedyś przeczytałam, że czasami wystarczy obraz, wspomnienie jednej pozytywnej osoby, wzoru do naśladowania, którą spotkaliśmy w naszym życiu, żeby podnieść się z "bagna" w którym tkwimy. Choć ta osoby może już przy nas nie być, to jej wspomnienie może dać nam wewnętrzną siłę do odbicia się od dna. 
I ta myśl mi wystarcza- nie muszę być zawsze żniwiarzem widzącym swoje plony, ale siewcom który każde ziarenko uważnie sieje... nie wiedząc który jaki plon wyda :)




 Pierwsze spotkanie z Gabrysią prowadzącą "Comedor Santa Rita de Casia" jadłodajnie dla sześćdziesięciorga dzieci w Iquitos.


poniedziałek, 29 czerwca 2015

Zbiórka na wolontariat misyjny

Jednym z najbardziej poruszających doświadczeń przed wyjazdem było dla mnie zbieranie pieniędzy na cel wolontariatu. Po pierwsze spotkałam się z tak miłym przyjęciem i tyloma wyrazami żywego zainteresowania oraz życzliwości, czym byłam bardzo poruszona.
Zbieranie pieniędzy i publiczna prośba o wsparcie finansowe mojego wyjazdu czy jadłodajni nie było zawsze łatwe. Trzeba przekroczyć samego siebie, z dozą pokory zdać się na hojność serca innych.
Bardzo jestem wdzięczna wszystkim osobą, które przez swoją ofiarę chciały wziąć udział w tym dziele misyjnym. Szczególnie poruszające dla mnie były te momenty gdy starsze osoby składały ofiarę 10-20zł, a znając sytuację rent czy emerytur w Polsce, był to naprawdę "wdowi grosz".
Każda osoby, która podchodziła do mnie składając mi życzenia, dodając odwagi lub zapewniając o modlitwie dodawała mi sił i odwagi. Prawdziwie czułam, że nie jadę w pojedynkę, raczej jestem oddelegowana przez żywy Kościół, który nie jest zbudowany z cegieł i marmurów, ale ludzi skupionych wokół Chrystusa tworzących jedną wspólnotę.

Bardzo jestem wdzięczna wszystkim osobą, które wsparły ten cel finansowo i wspierają mnie nieustannie modlitewnie. Szczególnie parafianom mojego rodzinnego Otmuchowa i parafii św.Wincentego Pallottiego w Warszawie.

"Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg" (2Kor 9, 6-7)