środa, 26 sierpnia 2015

Sprzątanie naszej Punchany

Comedor ma swoją ziemską orędowniczkę, której na imię Natalia.
Natalia jest hiszpanką, nauczycielką muzyki, która kilka lat temu poznała comedor i tak zachwyciła się tym miejscem i dziećmi ze postanowiła im pomagać. Raz do roku przygotowuje z dziećmi przedstawienie szkolne,  pieniądze ze sprzedażny biletów są przeznaczane na comedor. Nie jest to jakaś tam mini szkolny teatrzyk, bo w jednym z przedstawień brało odział kolo setki uczniów.
Natalia przyjechała w tym roku z nauczycielką sztuki i swoja siostrzenicą. Prowadziły one dla dzieci kreatywno-edukacyjne warsztaty. zwieńczeniem ich miesięcznej pracy było przygotowanie flash mob'u o tematyce recyklingu. Dzieci przygotowały plakaty z tekstami na temat czystego miasta, nasze dzielnica Punchana jest bardzo brudna.













Ludzie nie dbają o czystość, również zanieczyszczenie Amazonki jest dużym problemem, wyrzucanie plastikowych butelek, jak płynie ktoś łódką, to norma. Hiszpanki przerobiły znaną wszystkim Peruwiańczykom piosenkę (o pszczółce Mai) zostawiając choreografie i dopasowując tekst o czystej Punchanie i wyrzucaniu śmieci do śmietnika.
Szczerze mówiąc ja spodziewałam się, ze cala nasza akcja to będzie jedna wielka klapa... a tu SORPRESA(niespodzianka) :)
Ustawiliśmy wielkie kartonowe pudło z napisem śmieci tutaj (a my rozproszyliśmy się po placu). Gdy pierwsza osoba wrzuciła butelkę my zbiegaliśmy się żeby zaśpiewać piosenkę i wręczyć medal osobie wrzucającej. Po dziesięciu minutach mieliśmy już cale pudło butelek plastikowych. Przenieśliśmy 'nasz śmietnik' w kilka miejsc i ludzie z dużym zainteresowaniem i chęcią brali udział w naszej akcji.
Jaki morał z tego?
Nie ma co tłumaczyć, ze ktoś już tak ma i nie jest czysty. Kultury czasami trzeba innych nauczyć.... bo w przeciwnym razie obrośniemy w brud. A matka ziemia płacze...

 Dzieci miały powieszone medale, które wręczały tym co wrzucali butelki do naszego kubła, a ich kolorowe twarze  zostały pomalowane farbkami kupionymi przeze mnie za pieniądze od wiernych, za co serdecznie dziękujemy ofiarodawcom :)







poniedziałek, 24 sierpnia 2015

niecodzienna niedziela



Dzisiejsza niedziela była pełna wydarzeń. Postanowiłam pojechać do rezerwatu przyrody Allpahuayo Mishana gdzie znajduje się las na białych piaskach występuje też wiele gatunków endemicznych. Bogactwo roślin i zwierząt przyciąga specjalistów i teren ten jest pod ochroną Uniwersytetu, nieustannie prowadzone są tu badania. Mój dzień zaczął się od godzinnej jazdy busem, w trakcie, której nieoczekiwanie kilkuletni maluch siedzący za mną zaczął haftować na całego. Pan kierowca tylko skomentował: Proszę Pani, jak widzi Pani, że będzie wymiotował to trzeba było powiedzieć mam woreczki. Jak wiadomo czas to pieniądz, więc nawet się nie zatrzymaliśmy a ja liczyłam minuty żeby wysiąść. W rezerwacie okazało się, że etatowy biolog i botanik akurat prowadzą prace badawcze w innym miejscu i wrócą za miesiąc… Ja nie chciałam chodzić sama po dżungli i przydzielono mi studenta ochrony środowiska piszącego licencjat na temat niebieskich motyli. Mój miły Pan przewodnik był mocno wczorajszy i idąc za nim po lesie czuło się, że było grubo dzień wcześniej.   






































Przechodziliśmy koło drzew(powyżej), które są schronieniem jadowitych węży- jednak nikogo nie było w „domu”. Napotkaliśmy kilka ropuszek w tym dwie jadowite, jak się okazało mój niezawodny przewodnik był nieustraszony i wszystko, co tylko się ruszało łapał i mi pokazywał- łącznie z jadowitymi ropuszkami.




Po kilkudniowej przechadzce czas było wracać.
Stoję na środku odludzia żadnych autobusów czy busów…. Nagle podjeżdża na motorze podstarzały policjant (opowiada znajomemu przez telefon, że znalazł „gringitę” (cudzoziemkę)). Pan należał do tych o raczej wypatrzonej moralności, a ja z niecierpliwością czekam na jakiś transport.
W końcu podjeżdża rozklekotany lokalny busik. A w nim czeka na mnie znów wesołe towarzystwo.  Dwóch mocno wstawionych śpiących panów, oprócz nich pełno ludzi. Na nasze nieszczęście jeden z panów się wyspał i zaczął to walić ręko w szybę, to głową, to trącać swojego śpiącego towarzysza- sytuacja raz rozbiła się przezabawna, to znowu zastawiałam się czy bez spięć dojedziemy do Iquitos. Udało się wszyscy cali i zdrowi dotarliśmy na miejsce.
A ja po krótkim odpoczynku z Gabi ruszyłam na naradę rodzinną do jednej z naszych rodzin. Kilka dni wcześniej wprowadziłyśmy u nich punktowy system oceny ich zachowania i pracy domowej i trzeba było to dokładnie omówić przy wszystkich członkach rodziny. W trakcie rozmowy podrośnięty kurczak biegał po salonie, ale zbytnio to nie dekoncentrowało. A ojciec rodziny doszedł do wniosku że takie spotkania powinny być co tydzień.


sobota, 22 sierpnia 2015

Kilka słów o comedorze( jadłodajni) Santa Rita de Casia



 Comedor inaczej jadłodajnia, w podstawowej wersji to miejsce gdzie potrzebujący mogą dostać coś do jedzenia. Jadłodajnia prowadzona przez Gabrysię Filonowicz to coś dużo więcej. Nie da się w kilku słowach opisać, czym się zajmuje… chyba łatwiej stwierdzić, czym się nie zajmuje.
Dzieci nie tylko znajdują tu coś do jedzenia, a czasami to jedyny treściwy posiłek, jaki mają w ciągu dnia. 








Z powodu na bardzo niski poziom edukacji i fakt, że są to dzieci najbardziej potrzebujące z najbiedniejszej dzielnicy miasta, uczą się tu czytać, pisać i odrabiają zadania pod okiem wolontariuszek. Wciąż widać jak dużo pracy i pomocy potrzeba, aby pomóc tym dzieciom w nauce. Mentalność tutejsza jest niestety inna i o wolontariuszy, którzy bezinteresownie przyszliby pomóc, baaardzo tu ciężko. Ja spędzając i pomagając tym dzieciom widzę, w niektórych tak duży potencjał, ale nikt nigdy nie nauczył ich systematycznej pracy czy samodyscypliny. Inną kwestią jest też pomaganie tym mniej zdolnym, którzy w Polsce możliwe, że mieliby specjalny system nauczania- tu czegoś takiego nie ma i trzeba im pomóc wyciągnąć na to minimum.
Jak wiadomo nie samym chlebem żyje człowiek… Dlatego też dzieci mają niedzielne katechezy i wspólną niedzielną msze św. w pobliskim kościele- do wiary nie można nikogo przymuszać i nie jest to obowiązkowy punkt ale dzieci chętnie na niego chodzą. W jadłodajni uczą się też zasad higieny i dobrego wychowania.
Gabi pełni też nieformalnie (nie wiem czy w Peru w ogóle jest taki zawód) rolę kuratora dla nieletnich. Sprawdza czy rodzice dbają o dzieci, w jakich warunkach mieszkają czy sytuacja rodzinna jest wystarczająco stabilna (trzeba wziąć pod uwagę, że jest to sześćdziesięcioro dzieci na głowie jednej osoby). Każdy kurator dla nieletnich będzie dobrze wiedział, o czym piszę. Niestety część rodziców jest emocjonalnie na poziomie nastolatka i nie potrafi wychować swoich pociech. Oczywiście schody się zaczynają, gdy te wkraczają w okres dorastania.
Kolejna kwestia to robaki. Problemy zdrowotne i cykliczne odrobaczanie to norma. Właśnie kończymy odrobaczać naszą ”parszywą gromadkę”.
 
Będąc w różnych placówkach zakonnych czy kościelnych często miejsca dobrze prowadzone są zarządzane przez osoby po zarządzaniu czy ekonomii… Moim zdaniem to właśnie sukces tej wielofunkcyjnej placówki, a na imię ma Gabi :)
Przechadzając się po comedorze można dostrzec wiele naklejek informujących, że dany remont czy zakup został zrealizowany za pieniądze z projektu. Żyłka przedsiębiorczości jest wymagana do prowadzenia takiego miejsca, pozwala utrzymać go wciąż na powierzchni.
Pewnie wiele jest funkcji których nie wymieniłam, ale zużyłabym wszystkie Mb Internetu tak się rozpisując w nieskończoność, a czeka mnie jeszcze przygotowanie warsztatów dla dziewczyn na jutro.
Więc zachęcam wszystkich, którzy przeczytają ten wpis:
Podziękuj Bogu za wygodę Twojego domu, ciepłe łóżko, pracę i to, że było dane Ci urodzić się w Polsce.


 Nieocenione kucharki  Graciela po lewej i Elizabeth po prawej, nie tylko gotują ale też matkują dzieciom i są przewodniczkami Gabi po zawiłym świecie peruwiańskiego sposobu myślenia...

czwartek, 20 sierpnia 2015

Czy Pan Bóg jest obecny w czasie modlitwy?



 Czasami modlimy się i nic nie czuć, zastanawiamy się czy Bóg w ogóle jest, jeśli tak to, dlaczego nam nie da wyraźnego znaku potwierdzającego swoje istnienie. Dlaczego jednym się ukazuje a innym nie? 

Od jakiegoś czasu przychodzi do mnie młoda dziewczyna porozmawiać. Ma wyjątkowo smutną historię życia. Zaproponowałam jej, że każde nasze spotkanie możemy kończyć wspólną modlitwą w kaplicy, która jest u mnie. W zeszłym tygodniu, gdy zaczęłyśmy się tylko wspólnie modlić i zapraszać Ducha Świętego nagle zaczął lekko wiać wiatr i nas orzeźwił. Jedna z pierwszych rzeczy, która mi przyszła do głowy to jak wyszedł Eliasz z jaskini i jak Pan przyszedł w postaci lekkiego powiewu wiatru. Zachowałam jednak tą myśl dla siebie, każdy mógłby zinterpretować to inaczej. Jednak tym razem po skończonej modlitwie dziewczyna mi powiedziała, że zawsze czuje po modlitwie taki pokój(…i to żadna moja zasługa, kto z ludzi może zaprowadzić w Twojej duszy pokój, jeśli nie Ten, co Ci ją dał?)Dodała, że ostatnio jak zaczęłyśmy się modlić to powiał wiatr i ona wie, że to był Pan Bóg. Ja tylko się uśmiechnęłam. 


Terapia łzami



Jakiś czas temu przeczytałam, że skład chemiczny łez, gdy płaczemy ze smutku różni się od tych uronionych przy innej okazji np. od wiatru, czy cebuli.
Jakiś czas temu przeprowadziłam z dziewczynami warsztat o trudnej tematyce między innymi poruczyłyśmy temat różnych rodzajów przemocy. Dziewczyny słuchały z uwagą i dzieliły się swoimi historiami lub osób im znanych. A mi zwilżyły się oczy. Jedna z nich zapytała mnie, dlaczego mam jakieś takie inne oczy.  Cała uwaga momentalnie skupiła się na mnie- a ja stanęłam przed dylematem, co powiedzieć. Jeszcze kilka lat wstecz w życiu nie uroniłabym łzy publicznie… cóż zmieniamy się, a ja staję się widać bardziej ludzka  ;) Nie kryłam czy nie udawałam, że nic mi nie jest. Powiedziałam, że rzeczy i historie, którymi się dzielą są bardzo przykre, a ja będąc osobą odczuwającą nie mogę zostać nieporuszona słysząc to. Oczywiście przy tym popłynęło mi kilka łez. Niesamowite jest to, że czasami tak bardzo boimy się okazać uczucia, żeby nie stać się podatnymi na zranienia czy wykorzystanie, ale zarazem budujemy mur niedostępności. Ja odkrywam tu cudowność relacji i bliskości, która właśnie rodzi się z prostoty przeżywania, szczerego wyznania, które buduje mosty i zbliża ludzi. Pomimo tego, że ten warsztat był naprawdę ciężki coś się zmieniło, panowała wymowna cisza, a dzień później dziewczyny, które podchodziły do mnie do tej pory z dystansem, bardzo się do mnie zbliżyły.