niedziela, 26 czerwca 2016

Bóg nie omija dżungli


W minioną niedzielę miałam okazję towarzyszyć księdzu Jackowi w wyprawie do wioski zanurzonej w dżungli. Nie o minęło mnie poranne wstawanie o 5rano, żeby móc dotrzeć do wioski Santa Clara przed 7. Nasza łódź odpłynęła wyjątkowo o czasie, tu nie ma ustalonych godzin kursowania, gdy łódź zapełni się pasażerami to wtedy można odpływać.



Droga przez dżunglę może nie wyglądała tak, że maczetą trzeba było sobie drogę torować, ale błoto po łydki i momentami ciężkie do przejścia odcinki utrudniają wiosce 8 de Octubre kontakt ze światem. Już w drodze spotkaliśmy mieszkańca wioski, który poinformował nas, że już od 5rano ludzie szykują się na przyjście księdza.
Doszliśmy do wioski położonej na wzgórzu, dzięki czemu nie jest ona zalewana w porze deszczowej. Zwierzęta jak to na peruwiańskiej wsi, biegają wolno. Ja korzystając z sakramentu spowiedzi musiałam zamknąć oczy, gdyż wielka biegająca świnia po placu przed kościołem tak mnie dekoncentrowała, a komizm sytuacji rozbawiał mnie nieziemsko. W tej wiosce od dłuższego czasu nie było księdza, który by do nich choć czasami przyjeżdżał więc wiele osób trzeba na nowo ewangelizować, przygotowywać do sakramentów etc. Z racji ograniczeń czasowych i znacznego oddalenia wielu wiosek, wyznaczeni animatorzy z każdej wioski przygotowują osoby do danych sakramentów, a w niedziele gdy nie ma księdza przewodniczą celebracji z czytaniem Ewangelii. Tu choć większość osób nie może przystępować do Komunii Św. z racji bądź braku sakramentu lub życia w związku niesakramentalnym jakoś się tym nikt tak nie burzy i nie wpływa to na jego/jej uczestniczenie w życiu Kościoła- a co tak wielkim echem odbija się w Polskich i Europejskim debatach publicznych. To ciekawie.... pokazuje ich zupełnie inne nastawienie, nie podchodzą tak roszczeniowo jak my, a relacja z Bogiem nie jest kwestionowana przez brak możliwości przyjmowania Jezusa pod postacią Hostii.
Mnie dziś bardzo poruszyła modlitwa wiernych w czasie mszy. Jedna z Pań, animatorka z tejże wioski prosząc za swoją rodziną m.in. za mężem, który w czasie sprawowania Eucharystii siedział w barze i pił. Wypowiadając prośbę głos załamał się jej i czuć było jak wypełniony jest łzami. Ta szczerość i otwartość z jaką swoją prośbę przedstawiła przed nami wszystkimi Bogu była dla mnie dzisiaj wielką lekcją. Czy ja potrafię tak otwarcie przy innych prosić Boga? Czy potrafię z tak wielką wiarą i ufnością przedstawiać moje prośby Bogu?

...No I jak to zawsze bywa po Mszy Św. zostaliśmy zaproszeni na obiad- nie pytajcie o warunki higieniczne. Czym chata bogata- to Ewangeliczne oddawanie z tego czego się nie ma, a nie z tego co zbywa tu nabiera dosłownego znaczenia. Niezjedzenie obiadu byłoby okazaniem pogardy i złego wychowania. Mi rosół z kury z gotowaną juką bardzo smakował więc nie musiałam się do niczego przymuszać. A załapaniem jakiejś niedyspozycji żołądkowej jakoś nigdy się nie martwię.

W drodze do domu ludzie z innej wsi chętnie pozdrawiali ks.Jacka, dostała się mu też pyszna papaja, a inna rodzina wysłała syna, żeby nas podwiózł motocarrem do portu, gdzie czekała nasza łódź. Ludzie od kilku miesięcy przyjmując tu księdza sami mówią, iż widzą jakie zmiany na lepsze zachodzą w ich rodzin  i w wiosce. Dla mnie jest to niesamowite jak ludzie spragnieni są Boga, a wioska ta jest idealnym tego przykładem. Problem polega na tym, że żeby ich głód czy pragnienie mogło zostać zaspokojone ktoś musi chcieć poświęcić im czas i pozwolić Bogu, aby ten uczynił z niego swoje narzędzie do dotarcia ze swą miłością do spragnionego człowieka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz